Fragment (Goa)
To, że Karolina
spóźniła się na Diwali, nie oznaczało, że jej chęć chłonięcia i przeżywania
Indii w jakikolwiek sposób zmalała, że stchórzyła albo że rzucała słowa na
wiatr. Po prostu – nie dostała urlopu, ze względu na przesunięty termin
realizacji projektu jej firmy z kontrahentem, nomen omen, z Hyderabad. A
wydawało się, że wszystko szło jak po maśle! Zupełnie nic nie wskazywało na to,
że mogą się pojawić jakiekolwiek problemy, aż tu nagle, po dwóch tygodniach
nieśpiesznych rozmów, na których żaden z reprezentantów indyjskich ani razu nie
powiedział „nie”, a wręcz wszystkie argumenty i propozycje przyjmowane były z
uśmiechem, negocjacje prawie zostały przerwane. Strona angielska nie miała
pojęcia o co chodzi, a na zespół padł blady strach, ponieważ szef koniecznie
chciał znaleźć kozła ofiarnego. Wiadomo, nie po to oddelegował zadanie, żeby
brać odpowiedzialność za jego niepowodzenie. Przecież on był zbyt zajęty żeby
siedzieć na tych wszystkich przeciągających się konferencjach, z których koniec
końców – i tak nic z nich nie wyniknęło. Ostatecznie, nie było innego wyjścia
jak tylko skorzystać z pomocy zewnętrznego specjalisty od różnic kulturowych.
Jakże wszyscy byli zdziwieni, a kadra zarządzająca najbardziej, kiedy okazało
się, że strona indyjska poczuła się urażona brakiem obecności pracowników
odpowiednio wysokiego szczebla na spotkaniach, a także spóźnieniami.
Rzeczywiście, po tym jak Hindusi kilkukrotnie nie pojawili się na czas, zespół
angielski pomyślał, że oni również mogą kazać na siebie czekać. Ostatecznie
kryzys został zażegnany (warunki były naprawdę korzystne dla każdej ze stron),
a Karolina mogła zacząć szukać biletów oraz innych atrakcji, które miałyby jej
zrekompensować stracone Diwali.
(…)
W środę rano
Dominika pojechała do pracy już spakowana. Spotkały się około 18:00 żeby coś
zjeść, a potem pojechały na miejsce zbiórki. Miały jeszcze spory zapas czasu, a
także całkiem uzasadnione wątpliwości, czy wyruszą o zaplanowanej godzinie,
więc rozsiadły się wygodnie na krawężniku, kupiły sobie po plastikowym kubeczku
herbaty z mlekiem, cukrem i przyprawami od przydrożnego sprzedawcy, a Karolina
wyciągnęła z plecaka woreczek z pokrojonymi kawałkami papai i melona. Oprócz
nich, na odjazd czekało sporo par, raczej młodszych, a także całe rodziny w różnych
kombinacjach (z dziećmi, z teściami albo z jednym i z drugim) – żadnych
zagranicznych turystów.
- Wiesz, że Indie
wprowadziły zakaz palenia w miejscach publicznych? 1 listopada 2008 roku –
odezwała się Dominika
- I co z tego? W
Anglii nie pali się już od lipca zeszłego roku, a w Szkocji i Irlandii –
jeszcze dłużej. Inne kraje Unii też cos przebąkują. Nie orientuję się
dokładnie, ale Niemcy chyba też już wprowadziły zakaz. I Francja..
- No dobrze, ale
jesteś świadoma tego, że Indie ani nie są członkiem Unii, ani nie do tego nie
aspirują, ani nawet nie leżą w Europie, zgadza się? A zakaz wprowadziły,
podczas gdy Polska nawet o tym nie myśli.
- Myśli, myśli!
Zobaczysz, wprowadzą szybciej niż ci się wydaje.
- E, tam! Na pewno
nie w ciągu najbliższych pięciu lat – powiedziała Dominika i przegrałaby
zakład. Polska zakazała palenia w miejscach publicznych w listopadzie 2010
roku, dwa lata później niż Indie.
- Swoją drogą,
zupełnie abstrahując, ciekawe jaka by była pierwsza doktryna Unii, jakby Indie
jakimś cudem stały się jej członkiem. Od czego by tu w ogóle zacząć.. –
zamyśliła się Karolina, odgryzając kawałek papai.
– A z innej beczki
– Dominiki nigdy specjalnie nie interesowała tematyka science – fiction.
Zdecydowanie wolała socjologię - Supriya
powiedziała mi dzisiaj, że na tę wycieczkę często się decydują pary w podróży
poślubnej. I tak ich sobie teraz obserwuję z tego naszego krawężnika i aż
ciężko w to uwierzyć, że siedzą obok siebie, ledwo się dotykając i nawet nie
patrząc w swoją stronę. Wyglądają bardziej jak rodzeństwo. Albo jak dalecy
kuzyni, którzy nie widzieli się od dziesięciu lat i zostali nagle posadzeni
obok siebie na imprezie z okazji osiemdziesiątych urodzin babci! Karolina, czy
jesteś pewna, że chcesz się objadać owocami przed podróżą?
- A co? Jestem już
tu piąty dzień, nie miałam żadnych rewolucji żołądkowych, a kawałek melona
jeszcze nigdy nikomu krzywdy nie zrobił.
- Kawałek może
nie, ale pół woreczka po kolacji.. Zresztą, tak czy siak, wstawaj. Wsiadamy!
Autobus ruszył i
pilot wycieczki przywitał gości, przedstawiając krótko plan wycieczki.
Organizatorzy dokładali wszelkich starań, żeby zniwelować związane z podróżą
niedogodności, dlatego też około koło piątej rano zaplanowano czterogodzinny
przystanek w hotelu. Podróżni mieli zostać podzieleni na małe grupy, z których
każda miała dostać klucz do pokoju z prywatną łazienką. Można było wziąć
prysznic, zrobić na nowo makijaż i poprawić fryzurę albo poleżeć na łóżku –
wedle życzenia, co tylko byłoby potrzebne do tego, żeby spędzić przyjemnie kolejny
dzień i wyglądać atrakcyjnie na zdjęciach.
- A to ci dopiero!
– szepnęła Dominika – Czyli to nie jest tak, że każdy wolałby przede wszystkim
jak najszybciej dotrzeć na miejsce, a podciągnąć na urodzie - gdzieś przy
okazji?
Nikt jej nie
odpowiedział, bo Karolina zdążyła zasnąć. Dominika pozastanawiała się jeszcze
chwilę czy podczas podróży poślubnej postawiłaby na sen czy prysznic (no bo
raczej na nic innego w czteroosobowym pokoju nie byłoby szansy), przez chwilę
pooglądała widoki przez okno i zasnęła od razu, gdy tylko wyjechali z
oświetlonego miasta. Mimo to, kiedy autobus zatrzymał się o 4:40 i pilot zaczął
ich budzić, trudno jej było podnieść powieki.
- Karo, wstawaj! –
powiedziała nieprzytomnie, ale nikt jej nie odpowiedział. Zdążyła już pozbierać
swoje rzeczy, ale kuzynka była wciąż odwrócona do niej tyłem, z czołem opartym
o szybę – Idziemy się zrobić na bóstwo! Karo, idziesz?
- Wiesz, chyba nie
czuję się za dobrze – Karolina odwróciła się i rzeczywiście wyglądała dość
blado. Natomiast wizja pokoju wydała jej się całkiem atrakcyjna.
Dominika uprzejmie
nie wspomniała ani słowem o melonie ani papai i poszła zorganizować klucz.
Wróciła po dłuższej chwili i wzięła na ramię plecak kuzynki.
- Chodź, położysz
się na łóżku – powiedziała – Zgadnij z kim jesteśmy w pokoju. Z parą nowożeńców
czy parą nowożeńców?
Karolina nie odpowiedziała nic, skupiając całą
swoją energię na tym, żeby dojść do pokoju, grzecznie skinąć głową na powitanie
współlokatorom i rzucić się na łóżko. Choć trudno to sobie wyobrazić, oni
zachowywali się jeszcze ciszej. Skrępowani, prawie się do siebie nie odzywali,
a jeśli już, to szeptem i z nienaturalną uprzejmością. Nie było wątpliwości, że
nie mieli okazji spędzić za dużo czasu ze sobą przed ślubem, a zaraz po -
zostali wsadzeni do klimatyzowanego autobusu, który miał ich zawieźć w podróż
życia. Tymczasem, utknęli w ciasnym pokoiku z dwiema dziewczynami o egzotycznej
urodzie, z których jedna wyglądała tak, jakby nie mogła się zdecydować czy
potrzebuje łóżka czy dostępu do toalety. Ona była wysoka i postawna - nieprzesadnie,
jednak przy drobnym i niższym o głowę mężu prezentowała się dość okazale.
Usiadła na łóżku, spuściła głowę i zaczęła skubać rąbek sari. On przestawiał
torbę z miejsca na miejsce, próbując znaleźć sobie jakieś zajęcie.
- Proszę, idźcie
pierwsi – powiedziała Dominika, wskazując ręką na łazienkę.
Nie śpieszyło jej
się, a Karolina leżała jak kłoda, ściskając w dłoni woreczek foliowy, który
sobie przygotowała na wszelki wypadek. Wydawało się, że nic nie jest w stanie
jej ruszyć, ale kiedy tylko młoda żona zniknęła w łazience i rozniósł się
dźwięk szumiącej wody, dziewczyna podniosła się gwałtownie i zaczęła wymiotować
na pomarańczowo.
- Jednak papaja –
pokiwała głową Dominika, szukając w torebce papieru toaletowego
Małżonek, dla którego samo przebywanie w
jednym pomieszczeniu z dwiema zupełnie obcymi kobietami było wystarczającym
stresem, poderwał się, podbiegł do drzwi łazienki i zaczął coś mówić do żony w
lokalnym języku. Hinduska wyszła po chwili, z mokrymi włosami, ale za to w
pełnym ubraniu, jej mąż wyraźnie odetchnął z ulgą, że już nie jest sam,
Karolina zajęła jej miejsce, żeby dokończyć dzieła, a Dominika nie mogła się
nadziwić jak można tak szybko założyć sari.
- Kryzys zażegnany
– powiedziała Karolina, kiedy po dłuższej chwili pojawiła się w drzwiach
łazienki – Już się prawie czuję jak milion dolarów. Może jeszcze nie wyglądam,
ale..
Przerwała i
uśmiechnęła się, widząc, że nie tylko ona poczuła się lepiej. Papajowy ambaras
najwyraźniej zbliżył małżonków, którzy rozmawiali ze sobą zaaferowanym tonem,
starając się ukryć rozbawienie. Pierwsze lody były przełamane.
Kiedy wszyscy
zebrali się, odświeżeni i gotowi do dalszej podróży, dziewczyny miały wrażenie,
że pomyliły wycieczki. Tradycyjne sari ustąpiło miejsca dżinsom – dla
niektórych młodych żon była to pierwsza i jedyna para w życiu, którą mogły
nosić tylko raz - podczas podróży poślubnej, a także tylko w jednym miejscu –
Goa. Potem dżinsy miały zostać schowane głęboko do szafy, jako rzecz luksusowa
i pamiątka szaleństwa z czasów młodości – bez wielkich szans na to, że jeszcze
kiedykolwiek będą noszone. Nie tylko zresztą z braku okazji – wiele młodych
mężatek z tradycyjnych rodzin po upływie roku już się w nie najzwyczajniej w
świecie nie zmieści. Z kolei dziewczynom takim jak Supriya, które w dżinsach
chodziły na co dzień, nawet nie przyszłoby do głowy, że zachodnie ubranie może
stanowić ekstrawagancję, ale także dodatkowy wydatek. One jednak nie brałyby
pod uwagę podróży poślubnej autokarem. No i – absolutnie nie zamierzały
przytyć!
Zwiedzanie
rozpoczęło się od bardziej dziewiczego południa i krótkich, samotnych plaż,
walczących o przestrzeń z górzystymi brzegami, czerwonymi klifami lub
wdzierającymi się w nie lasami palm koksowych. Najbardziej dzikie z nich były
dostępne wyłącznie z łódki. Spokój, brak tłumów i infrastruktury turystycznej
sprawiało, że chciałoby się po nich spacerować godzinami. Plan wycieczki był
jednak napięty i nie pozostawiał więcej niż 10-15 minut na każdej z nich –
akurat tyle, żeby zrobić zdjęcie i ruszyć w dalszą drogę z poczuciem niedosytu.
Poza tym okazało się, że rajskie plaże miały konkurencję, z którą musiały
walczyć o uwagę. Nowożeńcy już nie tylko wyglądali inaczej – ich zachowanie też
stało się bardziej liberalne. Te same osoby, które jeszcze poprzedniego
wieczora wsiadały do autokaru, ledwo się dotykając czy zamieniając ze sobą
słowo, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki brały się za ręce i (z pewną
dozą nieśmiałości, ale jednak!) spacerowały w ten sposób nad brzegiem morza i
po ulicach.
Komentarze
Prześlij komentarz